sobota

Jezus z Portugalii

Nie krzyczałem gdy byłem wściekły
Ale powoli i skutecznie burzyłem wszystko dookoła siebie
Nie manipulowałem już wtedy ludźmi, nie było dla kogo, bo nie było Jego
Zastępowałem wszystko obojętnością
Nie potrafiłem grać śmiechu tak jak dawniej
I zaczynałem żałować wszystkiego, co wcześniej zrobiłem
Tak bardzo było mi przykro. Chciałem cofnąć czas
Ale się nie dało
Robiłem to dla niego, a jego już nie było
Ludzie mnie wykorzystywali, ja wykorzystywałem ich. I nie było w tym nic złego
Dopóki nie zaczęło mi na Nim zależeć
Chciałem go
I dlatego odrzucałem każdego kto próbował się
do mnie zbliżyć
tylko dlatego
że dana osoba
nie była
nim
Sam już nie potrafiłem sobie z niczym poradzić, sypałem się
I dławiła mnie zazdrość
(...)
A ja nie chciałem się z tego leczyć, nie chciałem i się nie leczyłem
Tylko jeszcze wtedy nie wiedziałem gdzie uciec
Gdzie jest ta moja upragniona krawędź cienia
na której mógłbym się skryć?



           Póki co staram się żyć tak, jakby każdy dzień miałby być tym ostatnim
                                                                     Nie załamuję się tym
   najbliższe dni poświęcę na nastawianie się na to
                                                            na przyzwyczajenie się do tej sytuacji
                                        Dla większości to byłby koniec świata
         A dla mnie to właśnie początek starego życia, narodziny Mateusza
                                                                        Boję się tylko, że kompletnie stracę pamięć
                        I zapomnę o tych uczuciach i emocjach
                                                                       które przeżywałem i o tych ludziach
                którymi się otaczałem
                                        A już nawet teraz męczy mnie przypominanie sobie rzeczy, które są...
                                                        jakby wymazane gumką z mojej przeszłości
                                       A zdarzyły się zaledwie 2 dni temu