sobota

Kartoflanka

Całe życie staram się dogodzić każdemu, dosłownie. 
Staram się robić wszystko, żeby ludzie mnie polubili albo chociaż zaakceptowali.
 Z dość aspołecznego chłopca, który to niesamowicie okazywał,
 stałem się aspołecznym chłopcem, który stara się tego nie okazywać.
 Na siłę starałem się być najbardziej uroczą osobą, jaką świat widział. 
W pewnym momencie weszło mi to w krew. 
Stałem się takim, jakim ludzie mnie chcieli. 
Stałem się przesłodką kulką ze słodkim uśmiechem
 i pseudo pozytywnym nastawieniem do ludzi.
 Zacząłem być takim nawet w nocy o północy. 
W każdym momencie życia. 
Czasem jednak targają mną emocję, których nie potrafię zatrzymać. 
Nie umiem się oprzeć pokusie rozpłakania się jak dziecko,
 czy wydarcia mordy, kiedy włącza mi się agresor.
Nie potrafię ukrywać tych emocji,
kiedy już jest tak beznadziejnie, że pękam i krzyczę.
Tak bardzo Cię potrzebuję. Tak bardzo.
Ja wiem, że to wszystko co teraz się dzieje,
to wszystko jest tylko dlatego,
bo Cię nie ma.
Ale nadal wierzę w miłość tak samo jak przedtem. Tyle że już coraz mniej wierzę w to, że tej miłości doświadczę.
Ale jeśli Bóg istnieje, to będzie i miłość i zakochanie i szczęście. No bo przecież Stworzyciel musiał wziąć pod uwagę to, że taki mały człowieczek nie poradzi sobie sam w życiu i że takie 175 cm zrezygnuje szybko z 'takiego' życia i dlatego ześle mi takie drugie 180cm 'takiego' życia... no może 185cm. I wtedy już zapanuje spokój i ład i szczęście. Przynajmniej w moim serduchu :)
Wiara, wiara i wiara.
I to nadzieja jest matką głupich. A wiara?... nic mi o tym nie wiadomo.


                                                                                                              
                                                                                                              

Wcale nie było łatwo nauczyć się grać w życie, według tych innych zasad.