środa

brzozowy

                                                                                                                     Cork, 31 lipca 2011

                                                                Kochana Istoto.

         W zasadzie to nawet nie wiem jak zacząć. Ty o niczym nie wiesz. Żyjesz sobie gdzieś tam daleko. A ten list przepadnie, upadnie na ziemie, wpadnie między kraty studzienki, zadepczą go. Nikogo on nie obchodzi.
         Nigdy nie czułem czegoś w tym rodzaju. W moim życiu było już chyba wszystko. Ja i ktoś, miłość i rozstanie, łzy i seksapil. Ale chyba nigdy tak naprawdę się nie zakochałem. Tzn znam miłość, znam tą całą fizyczność, nawet odpowiedzialność za kogoś. Tego jeszcze nie znałem. Czy to zakochanie się? Może znowu rozczulam się nad tym co nie jest mi potrzebne. Ale przecież ja Cię nie znam, nie można się zakochać w kimś kto dla mnie nie istnieje.
        Jechałem pociągiem w irlandzkich godzinach szczytu. Pociag był z pod gatunku tych 'hajlajfowych'. W końcu Irlandia do czegoś zobowiązuje, nie mogłem narzekać. Między siedzeniami miał 'wygodne' blaty, wiedziałem że do przystanku zostało jeszcze ładnych kilka stacji, dlatego kiwnąłem się na nim. Byłem dopiero na Wellington Road, a musiałem przejechać jeszcze przez St.Patrick Street aż na Clonard Ballyvolane. Na Zielonej Wyspie jak zwykle padał deszcz, a ja zasypiałem budząc się średnio co 5 minut. Dojeżdżałem do końcowej stacji, nikt wciąż nie siadał na przeciwko mnie. Coś jest ze mną nie tak? W końcu pojawiłeś się Ty. Całkowicie znienacka i niespodziewanie, ale nie krępowałeś mnie, leżałem tak ciągle patrząc na Ciebie ukradkiem. Zaraz miałem wysiadać ale jakby nie docierało to do mnie.
     Niby nie byłeś przystojny, jakiegoś strasznego zachwytu też nie wywoływałeś. Uroda jak każda inna, choć dla mnie wyjątkowa. Miałeś całkiem fajny zarost, tak dobrze ogolony. Oczy niebieskie, bardzo podobne do moich, co zwróciło moją uwagę. Może u kogoś innego wyglądałyby one zwyczajnie, ale na Twojej twarzy mieniły się wyjątkowo. Były po prostu bardzo okej. Włosy wystawały spod zimowej czapki, zwykłe, proste, zarzucone na bok. Ile mogłeś mieć lat tego nie wiem... jakieś 18... może 20. Ta uroda mnie zmyliła.
    Chciałem poprosić Cię o numer telefonu, coś wewnątrz mi mówiło że jesteś Polakiem, tą bratnią duszą pośród tysiąca obcych. Niestety nie należę do śmiałych w ludzkich relacjach. A ja chciałem usłyszeć Twój głos. Ciekawe jaki jest... pewnie jakiś niski, taki męski, a możesz nie wymawiasz ''r''? To byłoby takie słodkie. Czułem że znamy się dłużej niż tylko 2 stacje, tydzień, miesiąc.
    W pewnym momencie spojrzałeś na mnie dokładnie wtedy, kiedy mój wzrok utknął na Twej buzi i było już za późno by odwrócić wzrok. Uśmiechnąłeś się bez pokazywania ząbków. Słodki uśmiech. Czułem się świetnie. Nagle zauważyłem że czas wysiadać. Zapadł chaos. Straciłem Cię z oczu. Nie mogłem Cię znaleźć, choć szukałem długo. Odchodziłem od stacji, uśmiechając się do siebie.
Byłem zakochany.
Nic się nie liczyło i właśnie to mi się spodobało. Choć nie powinno!
Tego było tak mało... ledwie kilka minut. Chciałbym się rozpisać lecz szkoda atramentu na coś co nie istnieje. 

Znaki które śle nam los, są przepustką do zrozumienia rzeczy najważniejszych.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz